odCzasu doCzasu
Zegarki. Historia z metkę w tle.Choć zamierzając zakupić biżuterię lub zegarek, zwykle nie stajemy w sytuacji obrazowanej osobą stojącą przed pełną szafą i stwierdzającą: "ja znowu nie mam w co się ubrać”, to realizacja zakupu wcale nie jest sprawą prostą.
W jaki sposób nieświadomy materii potencjalny kupiec produktu luksusowego może mieć pewność, że wybrany przez niego przedmiot będzie właśnie tym, co do którego finalizując transakcję zakupu nie popełnia błędu ?
Na ile, przyszły właściciel lub darczyńca musi kształcić się, wertując stosy katalogów, konsultować swoje obserwacje, a na koniec i tak w jakiejś części zmuszony jest zaufać swojej własnej intuicji ?
Pytań, które powstają w takiej sytuacji jest wiele, oto takie, które nasuwają się najczęściej i większości kupujących:
W jaki sposób możemy sprawdzić iż wyrób jest bardzo dobrej jakości i że jest warty oferowanej ceny ?.
Jaką mamy pewność, że konkretna oferta nie różnie się od oferty rynkowej choćby ze względu na większą rządzę zysku producenta, czy sprzedawcy ?.
Czy co do "wymienionych ciurkiem przez sprzedawcę zalet wyrobu”, możemy mieć przekonanie, że rzeczywiście występują, i kto może to zagwarantować ?
Czy w przypadku wady lub "nieszczęśliwego zbiegu okoliczności” znajdziemy kogoś, kto zaopiekuje się naszym wybrańcem doprowadzając go do stanu "fabrycznie nowego”, i czy będzie tak również za kilka, czy kilkanaście lat ?
Czy to co kupujemy jest "trendy”, a nie trącającym myszką wyrobem tylko odświeżonym przez oferenta ?.
Czy jakość wyrobu i jego niepospolitość będą w stanie ocenić grono spotykanych przyjaciół czy kontrahentów, lub osoba obdarowana ?
W powyższych dylematach nie wspominam o obawie przed zakupem wyrobu podrabianego, co na szczęście wykluczył już sam rynek, o ile nie mówimy o zakupach dokonywanych na bazarach, internetowych aukcjach i w wirtualnych sklepach.
Najlepszą odpowiedź na większość z tak postawionych pytań znajdziemy udając się do zaufanej, posiadającej wielopokoleniową tradycję firmy – salonu sprzedaży. Tak się jednak składa, że ze względów historycznych sklepów z dłuższymi tradycjami w naszym kraju po prostu nie ma. Wszędzie też, spotykamy się ze znaczącą migracją ludności i trudno sobie wyobrazić "powroty do rodzinnego gniazda” tylko ze względu na chęć dokonania zakupów. Co więcej, jak się okazuje, tak postawione pytania nie dotyczą tylko kwestii zakupu zegarków czy biżuterii, ale praktycznie każdego przedmiotu a szczególnie przedmiotów luksusowych.
Choć postawionych pytań i wątpliwości jest wiele, okazuje się, że odpowiedź nie jest skomplikowana. Co więcej, dzisiejsi kupujący coraz częściej w myśl tej odpowiedzi więcej lub mniej świadomie postępują.
Tą odpowiedzią jest: WYRÓB MARKOWY.
Jeszcze przed rozpoczęciem dywagacji na temat wyrobów markowych, chciałbym zaznaczyć, że słowo "markomania” opisujące zjawisko wzrostu znaczenia marki, jest dla mnie słowem priorytatywnym w znaczeniu pozytywnym.
Najjaskrawiej widać, i najłatwiej jest mi opisać markomanię na podstawie branż zegarkowej i biżuteryjnej, ale jest ona zauważalna w każdej dziedzinie oferty przedmiotów luksusowych.
Posługiwanie się branżami zegarkową i biżuteryjną, o tyle ułatwia przedstawienie tematu, że marka zegarków istniała "od zawsze”, i to nie tylko w segmencie luksusowym tej branży, a w biżuterii, z wyjątkiem kilku firm marka nabiera znaczącej wartości w chwili obecnej.
Dla branży zegarkowej istotnym wyróżnieniem jest sposób krystalizowania się zaufania do czasomierza, jako wyrobu markowego, specyficznej inklinacji geograficznej wyróżniającej Szwajcarię, a także historycznie następujących po sobie ”przemian gospodarczo-ekonomicznych branży”. Te rzutujące i burzące systemy i rynek produkcji oraz handlu zegarkami zmiany historyczne to: uprzemysłowienie, a co za tym idzie eliminacja rękodzieła w drugiej połowie 18-tego wieku, tak zwana "rewolucja kwarcowa” w drugiej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, oraz „kontrrewolucja zegarmistrzostwa mechanicznego” zapoczątkowane w latach dziewięćdziesiątych i trwająca do dzisiaj. Określenie "kontrrewolucja zegarmistrzostwa mechanicznego”, jest moim określeniem autorskim i wskazuje powrót "na salony” (i nadgarstki) męskich zegarków mechanicznych. Ta ostatnie zmiana była przede wszystkim wynikiem potrzeby wyróżnienia się, poprzez posiadanie unikatowego wyrobu, a co za tym równocześnie idzie - wzrost znaczenia marki.
Zacznijmy jednak od początku - od momentu kształtowania się rynku czasomierzy, co było możliwe tylko i wyłącznie poprzez zwiększenie popytu i podaży tychże wyrobów, na początku dziewiętnastego wieku.
Jeszcze na początku tego właśnie okresu o klasie zegarka nie decydował kraj pochodzenia wyrobu, a jedynie marka. Oczywiście marką było nazwisko wytwórcy. Ze względu na skupienie zawodowe w cechach, które przyjmowały na siebie odpowiedzialność za wykształcenie rzemieślnika i silną wewnętrzną w nich rywalizację, były ośrodki silniejsze i słabsze. W tym momencie historii, miasta takie jak Toruń, Lwów, Warszawa czy Gdańsk w niczym nie ustępowały innym znaczącym zagranicznym ośrodkom zegarmistrzowskim, a o dominacji grupy którychkolwiek z nich nie mogło być wtedy mowy. Ze względu na niezbędne, bardzo wysokie wymagania dotyczące wiedzy technicznej i zdolności manualnych, już w tym momencie kształtowało się pojęcie „marki”, która oznaczała większe uznanie dla wyrobów konkretnych wykonawców. Takimi markami były zegarmistrzowskie rody i poszczególne osoby jak: rodzina Gugenmusów czy Daniel Schepcke (zegarmistrz królewski) z Warszawy, czy Beniamin Zoll z Gdańska.
W ciągu kolejnych dziesięcioleci nastąpił tak znaczący i niespodziewany wzrost znaczenia czasomierzy pochodzących ze Szwajcarii, że nawet polski dziennikarz z Kuriera Ilustrowanego w roku 1887 napisał:
"...szkopułem dla niej, jako dla krajowej fabrykacji, kto wie czy nie był ów zgubny przesąd, że tylko to coś warte, co obce. Wolno być Polakom najlepszymi w świecie zegarmistrzami, ale za granicą. Zegarków Patka i Gostkowskiego poszukują wszyscy pod warunkiem, aby nadchodziły z Genewy”.
Sami Helweci podają co najmniej kilka powodów takiego wzrostu pozycji ich kraju, jako producenta czasomierzy. Tym, który był moim zdaniem najistotniejszy, jest także wskazaniem na znaczenie marki. Zwiększające możliwości produkcyjne zakłady zegarmistrzowskie w szwajcarskiej Jurze ze względu na mały i biedny rynek wewnętrzny zmuszone były do poszukiwań zbytu poza granicami swojego kraju. Z działalnością eksportową nierozerwalnie związana była promocja marki i Szwajcarii – kraju pochodzenia produktu. To właśnie w tym czasie rosły w siłę najznamienitsze dzisiaj firmy: Patek Philippe, Vacheron Constantin, Audemars Piquet, czy Jaeger LeCoultre, a ich nazwy wywodziły się od nazwiska właścicieli. Znaczące dziś marki, których nazwy nie powstawały w taki sposób (IWC, Omega, Roamer, Longines) są tylko potwierdzeniem tej reguły. Dla odmiany marki tworzone w ostatnich latach (ostatnich - biorąc pod uwagą całe wieki życia innych) zarówno wśród zegarków luksusowych jak i popularnych bardzo silnie nawiązują do szwajcarskości produktu: Swatch (Swiss Watch - jak podaje właściciel, choć podobno w pierwszych planach miał to być Second Watch - jak podają niektórzy znawcy tematu), Chronoswiss (Chrono Swiss), co potwierdza dominację zegarków szwajcarskich pod względem uznania dla jakości produktu niezależnie od klasy cenowej.
Jako, że rynek zegarków, nawet w Szwajcarii, to nie tylko czasomierze luksusowe i wyroby najwyższej klasy, to obok takich producentów istniała cała rzesza producentów tanich czasomierzy popularnych. Z swej własnej nauki zegarmistrzostwa pamiętam, jak mój nauczyciel i ojciec w jednej osobie tłumaczył mi, że Szwajcarzy są producentami najlepszych i… najgorszych zegarków, a klasa tych najgorszych "w niczym nie ustępowała” znanej i jednoznacznie klasyfikowanej u nas firmie "Ruhla”. W tym miejscu należałoby się zastanowić, czy taka marka jak wspomniana Ruhla podlega naszym rozważaniom o markomanii ?. Tak oczywiście, że tak, bo marka była jednoznacznie identyfikowana z rodzajem produktu. Można nawet założyć, że właśnie tego typu wyroby były protoplastem królujących dziś wyrobów jednorazowych powszechnego użytku. Czasomierze takie oczywiście nie aspirowały do produktów prestiżowych, choć w dyskusjach akademickich można było obronić najlepszy współczynnik: jakość/cena tych wyrobów, w stosunku do dowolnego czasomierza z najwyższej półki.
Zupełnie innym rodzajem czasomierzy były wyroby ze Związku Radzieckiego, ale jako, że wyroby te nie podlegały rynkowej konkurencji ich markowości nie chcę tutaj rozważać.
W sytuacji tak ustabilizowanego rynku i jednoznacznej rozpoznawalności jakości (i ceny) praktycznie każdego z wytwórców nastąpiły równocześnie: wzrost ceny złota, znacząca zmiana kursu Franka Szwajcarskiego i upowszechnienie zegarków elektronicznych, co w efekcie spowodowało kompletną zapaść producentów szwajcarskich. Choć pierwszy zegar kwarcowy został zbudowany w roku 1929-tym, a pierwsze elektroniczne zegarki naręczne pokazały równocześnie firmy szwajcarskie, amerykańskie i japońskie w roku 1958-tym, to producenci z kraju Helwetów nie mieli zaufania do elektronicznego urządzenia. Masową produkcję doskonałych technicznie (w stosunku do zegarków mechanicznych) wprowadzili Japończycy. Okazało się, że dla zadowolenia potrzeb klientów nie potrzeba mieć firmy z wieloletnią tradycją, uznanej marki i produktu wykonanego z najdroższych materiałów, a tylko wyrób technicznie najlepszy, nowoczesny i najdokładniejszy. Trend ten przyjął się tak szybko, że doprowadził do kompletnego krachu wśród szwajcarskich producentów i upadku wszystkich prestiżowych marek szwajcarskich. Upadek ten był tym większy, im mniejsze były akceptacja dla wyrobów elektronicznych i zaangażowanie w ich szybkie wdrożenie do produkcji. Z ponad 4500 szwajcarskich marek, po kilku latach aktywnych pozostało ok. 10 %. Jako, że Helweci znali wartość marki, bo widzieli jej znaczenie w przeszłości, a dla ich formalnego utrzymania nie trzeba było wydawać fortuny, to własność praktycznie wszystkich marek i znaków firmowych były utrzymywane przez dotychczasowych właścicieli, lub sprzedawane za konkretne wartości.
Do kontrofensywy na polu tanich zegarków Szwajcarzy wystawili taniego Swatch’a i okazało się, ... że nie jest on wcale tani w stosunku do coraz tańszych i nieraz nie gorszych technicznie wyrobów z Dalekiego Wschodu. Właśnie na doświadczeniu marki Swatch, okazało się, że kupujący znowu wcale nie chcą kupować najtaniej, a „snobują” poszukując czegoś wyjątkowego. Wobec zalewu masowo produkowanego, taniego zegarka elektronicznego swoją wartość zaczęły odzyskiwać: prestiż, unikatowość, czy wyjątkowo wysoka cena, czyli te atrybuty, które są nierozerwalnie związane z wyrobem markowym. W pierwszej kolejności powróciły na rynek markowe zegarki elektroniczne, później do łask zaczęły wracać wytwory mikromechaniki.
W roku 2001 wartość wyprodukowanych szwajcarskich zegarków mechanicznych zrównała się z wartością wyprodukowanych „elektroników”, a dalej było już tylko lepiej, przynajmniej dla męskich zegarków mechanicznych. Firma IWC, która brała udział w pracach przy stworzeniu przeznaczonego dla wielu firm, pierwszego szwajcarskiego mechanizmu elektronicznego Beta21, i stosowała mechanizmy elektroniczne w wielu swoich wyrobach, w roku 1990 zaprezentowała pierwszy mechaniczny zegarek klasy Grande Complication jako zegarek naręczny. Te fakty, to już nie pierwsze sygnały, a dowody na reaktywację branży i jej marek. Osoby i firmy, które widziały swoją przyszłość w mechanicznym zegarmistrzostwie i ci, którzy chcieli urzeczywistniać swoje mechaniczne plany, czy pomysły, czasami wręcz leżące na granicy „dziwactwa”, byli jeszcze w stanie kupić prawa do starych, prestiżowych marek. Kupić tym taniej, im mniejsze było zaangażowanie w nowe, elektroniczne technologie, a co za tym idzie gorsza sytuacja danej marki. W wielu przypadkach, taki zakup nie wiązał się wale z nabyciem majątku nieruchomego, czy magazynu firmy, bo takie elementy już nie istniały. Kupowano tylko prawo do używania marki. To nie dalekowzroczność właścicieli, ale zupełna zapaść niektórych marek, pozwala ich dzisiejszym właścicielom „szczycić się”, że nigdy nie produkowali zegarków elektronicznych. To nie fantastyczna, długoletnia historia marki, ale niska cena kierowała nowych potencjalnych właścicieli posiadających pomysły i pasję i….zwykle mało pieniędzy do zakupu tej a nie innej marki. Zakupy za „normalne pieniądze”, a później także za „kosmiczne kwoty” firm, których wyroby miały międzynarodowe uznanie i były obecna na wielu rynkach miały dopiero przyjść później.
Ukoronowaniem takiej transakcji był zakup trzech firm zegarkowych (IWC, Jaeger LeCoultre, A.Lange & Soene) w roku 2001, za niebotyczną w branży zegarkowej kwotę 2,8 miliarda Franków Szwajcarskich.
Czy warto, aż tak inwestować w markę ?, Czy to się opłaci ?
Okazuje się, że w świecie wyrobów konserwatywnych, jakimi są zegarki nie jest łatwo wprowadzić nowy, konkurencyjny produkt, który nie ma wiekowej historii i szwajcarskich „konotacji”. Próby takie podjęli japońscy producenci firm Citizen (zegarki Noblia) i Seiko (zegarki Lassale) i mimo że za każdą marką stał odpowiedni kapitał, rynkowe i branżowe doświadczenie nie były to próby udane. Dodatkowo należy zaznaczyć, że za marką Lassale, stała kupiona przez Japończyków szwajcarska marka Jean Lassale. Jak przystało na każdą regułę, tak i od tej istnieje wyjątek, którym przykładowo jest luksusowa marka Chronoswiss stworzona przez Gerda-Ruedigera Langa w latach 80-tych poprzedniego wieku, która trafiła w oczekiwania klientów i zajęła miejsce w gronie prestiżowych producentów.
Na zakończenie warto przytoczyć choć kilka atrybutów marki, które jednoznacznie wiążą się z branżą zegarkową i które pomagały w kreacji tak wyróżnialnego segmentu producentów, jakim są producenci szwajcarscy. Wytwórcy z kraju Helwetów, mimo, że zawsze ze sobą konkurowali nigdy nie deprecjonowali siebie nawzajem, i potrafili wypracować, i przestrzegać wewnętrznie wypracowanych regulacji (Szwajcarskość produktu). Każda marka stara się zdobywać zbyt na swoje towary, pokazując swoją odmienność i kultywując ponadczasową wartość produktu: „…nie kupujesz zegarka dla siebie – kupujesz go na pokolenia…” (Patek Philippe), „…mamy części zamienne do wszystkich naszych zegarków. Jeśli nie mamy ich w magazynie, to je wyprodukujemy” (IWC), „Prawdziwa wartość” (Roamer), „Klasyka przyszłości” (Maurice Lacroix). Podobnym krokiem stosowanym także w średniej i tańszej grupie produktów jest określenie/zobowiązanie się producenta do czasu, w którym firma zapewnia pełną opiekę serwisową.
Nawet zmiany właścicielskie, w wielu z tychże marek nie spowodowały odstępstwa od takiej naczelnej reguły i nastawienia do klientów. Tak znaczący sukces marki i szwajcarskości, przy coraz większej konkurencji także w segmencie luksusowych produktów powoduje chęć zaostrzenia wymogów w „przepisie o szwajcarskości zegarka”, o czym w chwili obecnej mówi się w branży, ale także przyjmowane dodatkowe atrybuty, których najlepszym przykładem mogą być wyróżnienia: tzw. „Pieczęć Genewska”, „Certyfikat Flevier” czy „Probus Scafusia”.
Tego typu kierunek, jest oczywistą obroną poprzez „ucieczkę do przodu” uznanych producentów, przed konkurencją istniejących marek aspirujących do grona tych luksusowych i ewentualnymi nowopowstającymi firmami.
Władek Meller